piątek, 18 grudnia 2009

W co się bawić, w co się bawić? część I


Zaczynamy. Kilka rzuconych z głowy propozycji imprez, któe można z powodzeniem myślę zorganizować w Olsztynie. Propozycja numer 1:

- coś letniego, coś muzycznego: Festiwal w Sopocie nie jest już nazywany Interwizją, coraz mniej tam polskiej muzyki, formuła KFPP w Opolu też się zdewaluowała, a właściwie zreformowała w nieciekawą stronę... i chociaż Olsztyn nie ma (i to jest straszna bolączka...) miejsca koncertowego z prawdziwego zdarzenia (olsztyński amfiteatr nie byłby w stanie pomieścić uczestników wydarzenia muzycznego na ogólnopolską skalę), to można pokusić się o zorganizowanie czegoś właśnie na kształt Interwizji - czyli konkursu wykonawców muzyki polskiej. Nie pozwólmy zalać naszego kraju zagranicznymi produkcjami - u nas też jest mnóstwo ciekawych, utalentowanych i wartych uwagi zespołów czy wokalistów. Dajmy im szansę.

Co do formuły: mamy 16 wojwództw, na olsztyńskiej Interwizji występowaliby przedstawiciele każdego z nich. Najpierw odbywałyby się lokalne eliminacje (najlepszym wyjściem jest wejście we współpracę z Polskim Radiem, które w każdym z województw ma swój oddział - to oni zajęliby się wyselekjonowaniem reprezentanta/reprezentantów swojego regionu spośród wszystkich zgłoszonych) w poszególnych województwach, a w Olsztynie, na scenie Amfiteatru im. Czesława Niemena (bo nieprędko będzie jakaś alternatywa) wystąpiliby Ci najlepsi. Spośród nich oczywiście wybieranoby zwycięzców. Może udałoby się połączyć tą imprezę z krajowymi preselekcjami do konkursu Eurowizji...? Dziś są to widowiska telewizyjne, odbierające widzom możliwość interakcji i wykluczające wielką dozę emocji jaka pojawia się podczas takich konkursów prowadzonych na żywo, w plenerze.

Takiego konkursu, z takimi zasadami w Polsce nie ma. Byłaby więc szansa na wyróżnienie się w kraju - prawdopodobnie skuteczniejsze niż festiwal serów i latawców. W Olsztynie "odkrywalibyśmy" talenty polskiej muzyki, obiecujących artystów, którzy wybierani są przez nas, nie przez wywołujace zawsze wielkie kontrowersje jury. Nagrodą mogłaby być statuetka św. Jakuba (choć to zbyt banalne i kojarzące się z opolską Karolinką) lub złoty kormoran - w końcu to symbol Warmii i Mazur.

czwartek, 10 grudnia 2009

Imprezowy Olsztyn



Fatima - było i nima ;-) Olsztyn to przykład znakomicie wyrzucanych w błoto publicznych pieniędzy. Szczególnie w sferze reklamy i promocji miasta. Eskadra za grube setki tysięcy przygotowała o kant wiadomo czego potłuc strategię promocyjną wraz z logotypem miasta. Jej pracownicy, którzy są podobno elitą kreatywną naszego kraju wymyślili trzy "wielkie, huczne i przyciągające turystów nad Łynę" imprezy: przywitanie wiosny, festiwal serów i festiwal latawców. Większość olsztynian rwała sobie włosy z głowy i chwytała się za nie niedowierzając i załamując się tymi propozycjami. Nic dziwnego, losowo zapytanych 100 przechodniów z dużą dozą prawdopodobieństwa wymyśliłoby coś lepszego...

Ratuszowa ekipa promocyjna się zmieniła, zmieniły się też koncepcje. Maciej Rytczak, nowy szef Wydziału Kultury, Promocji i Turystyki UM w Olsztynie postawił na zieleń, ogród i ujednolicenie systemu identyfikacji wizualnej miasta. W 2009 roku odbyły się dwie z trzech zaproponowanych przez Eskadrę imprez (przeszły bez większego echa - pozytywnego, bo negatywne echo było spore...). Urzędnicy, którzy przyjęli strategię krakowian złożyli wniosek o unijne dofinansowanie organizacji wszystkich trzech imprez w 2010 roku. Pieniądze zostały przyznane. Jednak mimo początkowych zapewnień, że Olsztyn z dwojga złego woli wziąć 600 tys. złotych i zorganizować po raz drugi i ostatni niepopularne pomysły Eskadry, z dotacji zrezygnowano. W końcu tylko krowa nie zmienia zdania.

W propozycjach odpowiedzialnych (warto podkreślić to słowo) za promocję stolicy Warmii i Mazur urzędników ratusza na przyszły rok, znalazły się więc nowe/stare propozycje imprez, mających (ciągle przecież się to powtarza) przyciągnąć do miasta rzesze turystów i zrobić "duży hałas" o Olsztynie, który pójdzie w Polskę i świat:

- styczeń: Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (to nie pomysł urzędników tylko Jurka Owsiaka - dobrze, że miasto się w to włącza, ale marzy mi się coś przez duże "C" a nie jarmarczny festyn),
- luty: urodziny Kopernika (w szkole uczono mnie, że Mikołaj Kopernik urodził się w Toruniu... czyżby coś się zmieniło?),
- marzec: Wiosna zaczyna się w Olsztynie (zapowiadam kolejny niewypał - impreza plenerowa w marcu? Radzę ubrać się ciepło, fekwencji dużej, nawet średniej nie przewiduję),
- kwiecień: "Copa Copernicana" (bitwa Olsztyna i Torunia - w czasach budowania powszechnej zgody, współpracy i dialogu bitwa? Może poobrzucamy się przy okazji piernikami i zapiekankami?)
- maj: Kortowiada, pogrzeb Kopernika (brawo za zestawienie! Nie wiedziałem, że z pogrzebu można uczynić imprezę... szkoda, że Kopernik już nie żyje, z pewnością potańcowałby na swojej stypie),
- czerwiec: Skandia Maraton Lang Team (czyli Czesława Langa otarcie olsztyńskich łez po Tour de Pologne - o ile pamiętam, to w zeszłym roku po imprezie długo musieliśmy czekać na posprzątanie Lasu Miejskiego. No ale sport to zdrowie, może przeniesiemy akcję Sprzątanie Świata na czerwiec - dwa w jednym: ruch i porządek),
- lipiec: imprezy związane z 600-leciem bitwy pod Grunwaldem (z tej okazji w Olsztynie postawimy drogowskazy i wszyscy już będą wiedzieli "Którędy na Grunwald?"),
- sierpień: Festiwal: "Olsztyn. Naturalnie" (żebyście widzieli moje "łzy radości" kiedy dowiedziałem się o wyborach "Miss mokrEKO podkoszulka" - liczę na występ dziewcząt w opakowaniach recyklingowych, aluminium a może nawet w ściółce leśnej. Proponuję jeszcze konkurs poszukiwania najbardziej nieprzyjaznych turystom miejsc nad jeziorami),
- wrzesień: Bieg Jakubowy (pod hasłem przewodnim: "Kto szybciej do wyborczej urny"),
- październik: urodziny miasta (jeśli mają być takie, jak w tym roku, to z pewnością będą to najsmutniejsze urodziny w historii czegokolwiek),
- listopad: kwesta na rzecz starych cmentarzy (słuszna idea, popieram, tylko kto zajmie się restaurowaniem zapomnianych i zabytkowych grobów?),
- grudzień: II Warmiński Jarmark Świąteczny (zapewne ze sztucznym lodowiskiem i karuzelą, którą przejażdżka przy kilkustopniowym mrozie będzie nie lada wyzwaniem i atrakcją. Może udajmy, że zimy nie ma i zainstalujmy wielkie wesołe miasteczko?).

Jak widać pomysłów jest sporo, zaskoczeń jeszcze więcej, nie mówiąc już o komentarzach. Parafrazując słowa J. Stuhra "wymyślać każdy może" - w następnym wpisie przedstawię swoje propozycje. Jak szaleć, to szaleć :-]

środa, 2 grudnia 2009

Siła i bezsilność marki


Marka to zbiór cech mający na celu zbudowanie jednolitego wizerunku czegoś - produktu, miejsca, człowieka. Chodzi tu również o reputację, czyli zespół opinii na temat przedmiotu marki. Jeżeli jest ona dobra, trwała i z tradycją, marka osiągnąć może wysoką wartość. Jakie są (bo mimo licznych części wspólnych są) jednak różnice pomiędzy marketingiem terytorialnym a promocją produktu?

Marketing terytorialny boryka się z szeregiem problemów, których nie mają pracownicy agencji reklamowych i kreatywnych. Przede wszystkim ze społecznym odbiorem, który ostatnimi czasy stał się badziej krytykancki niż zazwyczaj. Musi zmagać się z możliwą "niestabilnością ideową" - strategie promocyjne miast, nie będące przyjętymi w drodze uchwał rad miasta mogą być po przegranych wyborach uznane za niechcianą i zbyt mocno kojarzącą się spuściznę poprzedników. Rodzi to chaos, niespójność i promocyjny bałagan, który na pewno miastu jako marce nie służy. Dochodzi jeszcze charakterystyczny dla mniejszych miejscowości i miejsc brak tzw. tożsamości w rozumieniu marketingowym. Brak unikalnych cech odróżniających miasto X od miasta Y, które ma podobną liczbę mieszkańców, podobne położenie, podobne sukcesy i porażki.

Marka to jak wspomniałem, w najpełniejszym ujęciu ciąg skojarzeń. Bo marka terytorialna osadzona jest zawsze w kontekście: kulturowym, przestrzennym, gospodarczym. Często staje się to przekleństwem miast, bardzo rzadko ich "błogosławieństwem". Agencje stają na głowie, by np. przekopując historię, analizując socjologiczny portret miasta wydobyć coś, co osadzi właściwie promowaną markę i przyciągnie do niej pozytywne skojarzenia. Miasto osadzone w wiecznym kontekście ma także mniejsze możliwości by bronić się przed negatywnymi komunikatami, przed niechwalebnymi wydarzeniami, przed tym, na co w istocie rzeczy miasto-jako władza nie ma wpływu. Tysiące codziennych zdarzeń generowanych bezwiednie wpływa na markę terytorialną. Tym trudniejsze jest więc stworzenie odpornego na nie wizerunku miasta. Do wyżej wymienionych trudności dodać jeszcze należy slogan, który musi być: prawdziwy, rzeczywisty (miasto to nie produkt, który możemy po jakimś czasie poddać relaunch-owi) i wyróżniajacy promowane miejsce. Prace nad nim, to jak wybór fryzury w salonie fryzjerskim - wybieramy tą, w której nam dobrze, ale nie każdą da się na naszej głowie wyczarować. Przesada grozi ośmieszeniem. Chyba, że zainwestujemy we wzmocnienie kontekstu, który powie innym, że nasza fryzura to nowa jakość.

wtorek, 1 grudnia 2009

I my kiedyś zrealizujemy takie marzenie...

Beyonce Knowles zaśpiewała specjalnie dla chorej dziewczynki swój przebój "Halo". I nasz olsztyński oddział gotów jest do spełniania takich próśb, więc - kochane dzieciaki - niech wyobraźnia nie krępuje Waszych marzeń :-)

[kiepska wersja, ale emocje pierwsza klasa]

piątek, 27 listopada 2009

Antypromocja olsztyńskiej uczelni


zdj: student.wm.pl

W społeczeństwie niż demograficzny, więc uczelnie wydają duże pieniądze na swoją promocję wśród maturzystów. Liczy się wszystko - ciekawa oferta edukacyjna, kadra pełna autorytetów różnych dziedzin, nowoczesna i dobrze wyposażona baza dydaktyczna oraz coś, co określa się mianem "przyjaznej uczelni".

Mijają czasy, kiedy studenci wszystkich niemal wydziałów skarżyli się na nieprzyjemne i nieżyczliwe "panie z dziekanatu". Uczelnie wzięły sobie to do serc, i realizowały nawet kursy z zakresu... obsługi klienta dla swoich pracowników administracyjnych. Dało to efekt, bo coraz rzadziej można usłyszeć o "wrednej jędzy" albo "głupiej zołzie".

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie zapomniał chyba o tym, że "jak Cię widzą, tak Cię piszą", i że o swój wizerunek trzeba dbać zawsze, nie tylko podczas akcji promocyjnych i kiedy "przyjedzie telewizja". W sieci pojawiło się bardzo ciekawe zdjęcie, które mnie rozbawiło do łez, a wielu być może poważnie zasmuciło. Oto traktor z przyczepą, na której... sterta prac dyplomowych absolwentów (tak myślę) tejże uczelni. Przykre...

Podobno to element przeniesienia części zajmujących półki wydziałów i dziekanatów prac do uniwersyteckiego archiwum. Ale dlaczego wybrano taką formę? Czy naprawdę nie dało się tego zrobić z szacunkiem dla bądź co bądź czyjejś pracy? Może i pośród tego stosu znajduje się i moja? Po co wymaga się pozostawienia jednego egzemplarza pracy dyplomowej na macierzystej uczelni, skoro potem traktowane są one jak wożone tym samym traktorem liście? Gdyby zapewne chodziło o mało popularne publikacje naukowe doktorów i profesorów, kadra byłaby oburzona a do transportu ich dzieł udałoby się znaleźć choćby dostawczy samochód. Dla absolwentów już niestety zabrakło kreatywności, ludzkiego podejścia do sprawy i poważnego traktowania ludzi, którzy spędzili na UWM-ie kilka lat.

I nie ma się co dziwić wizerunkowi olsztyńskiego uniwersytetu, jaki funkcjonuje w Polsce: Uniwersytet Wiejsko-Miejski, Wielkich-Marzeń i Wielkiego-Melanżu.

niedziela, 22 listopada 2009

Wódko pozwól... zrobić super klip

Product placement w filmach to już niemal standard. Codzienność nawet, bo nadeszły czasy kryzysu, który dosięgnął także branży filmowej. Nie inaczej jest w produkcji wideoklipów. Muzycy, chcąc przedłużyć żywotność swojego przeboju, nagrywają teledyski, które docierają do ich "klientów" dodatkowymi kanałami komunikacji, bo to nie tylko telewizja, ale także ekrany ustawione w klubach i punktach handlowych. Dzięki temu zwiększają się szanse na dłuższe funkcjonowanie piosenki wśród słuchaczy, na listach przebojów, a co za tym idzie, na większe zyski i popularność artysty.

Żeby jednak taki wideoklip zapadł w pamięć, i podniósł albo wyzwolił nowe wrażenia estetyczne po jego obejrzeniu, musi być bardzo dobry. Znakomity może niekoniecznie, bo bardzo często owe teledyski nie są popisem sztuki reżyserskiej. Są umiejętną kompilacją obrazu z dźwiękiem, przy wykorzystaniu nowoczesnych, czasami niestandardowych ujęć lub motywów. A na to potrzeba oczywiście pieniędzy. Z pomocą artystom i reżyserom ich wideoklipów przychodzi reklama, a konkretniej product placement. Dla marketingowców to kolejny, dobry, mało inwazyjny (choć jak się za moment będzie można przekonać - nie zawsze) kanał dotarcia do potencjalnego klienta, skojarzenie marki z pozytywnymi doznaniami, np. muzyką i radością, zasymilowanie jej z danym artystą na dłużej (to taka forma współczesnej, marketingowej symbiozy, gdzie dany wokalista/wokalistka staje się tzw/ ambasadorem marki).

Oglądając najnowszy klip Lady GaGi, kreującej się na niemałą skandalistkę Szwedki, przyznać trzeba, że product placement nabiera chyba wyrazu, obycia i dojrzałości. Jest o wiele lepszy (czytaj: lepiej wkomponowany) niż w klpie do utworu "Love Game". W teledysku do piosenki "Bad Romance" wódka Nemiroff pojawia się często (siedem razy), ale taktownie. Cały obraz jest świetnie wyreżyserowany, wartości produkcji dodają stroje, które podobno Lady GaGa zaprojektowała sama, a które wyglądają jak z XXII wieku albo z innej planety. Na takie wideoklipy w Polsce pewnie jeszcze poczekamy.

Nasuwają się jednak dwa pytania: czy producent ukraińskiej wódki Nemiroff będzie miał wymierne korzyści z tej inwestycji i czy doczekaliśmy czasów, kiedy wideoklipy będą po prostu reklamami wykorzystującymi najnowsze utwory muzyczne? Na pierwsze pytanie można spokojnie odpowiedzieć, że tak. Alkohol na pewno stanie się bardzej rozpoznawalny, bardziej pożądany (skoro leje się na stole szwedzkiej piosenkarki) a jego producent wykorzysta zgrabną Szwedkę w celach promocyjno-marketingowych Nemiroffa.

Poniżej krótka lista przykładów mniej lub bardziej nieudanego product placement w wideoklipach.



















piątek, 20 listopada 2009

Zrelaksuj się, oddychaj jak planeta

Połowa tlenu, którym oddychamy pochodzi z naszych oceanów. Tym inspirującym obrazem reżyserzy Greenpeace z Nowej Zelandii chcą nam uświadomić, jak piękne i pełne harmonii jest życie naszego globu. Usiądź wygodnie, weź głęboki oddech i posłuchaj jak planeta oddycha dla Ciebie.

źródło: gazeta.pl

wtorek, 10 listopada 2009

Marka obecna przez cały rok



Co zrobić, by dana marka była obecna w świadomości konsumenta przez cały rok, zamieszkała w jego otoczeniu, była świadomie (często także nieświadomie) przywoływana - nawet kilka razy dziennie? Wyprodukować... kalendarz!

Firmowe kalendarze otrzymujemy w pracy, od kontrahentów, klientów. Firmowe kalendarze można dostać także przy dokonanym zakupie jako gratis. Niektóre jednak, trzeba wręcz zdobywać. Wszystkim myślę znana jest historia kalendarza oponiarskiej firmy Pirelli. Nie ma bardziej znanego. Ukazujący się od 45 lat (z 10-letnią przerwą) zdążył zostać arcydziełem fotografii i poszukiwanym rarytasem. Dlatego, że nie każdy mógł go mieć. Rozdawany był tylko solidnym klientom. Zawartość też była "solidna".

W Polsce takiej marki nie wyrobił sobie raczej nikt. "Rynek" (bo większość z wydawnictw jest bezpłatna) kalendarzy firmowych podzielić można na trzy kategorie:

- zwykłe (ot, taki mały prezent dla pracowników - logo firmy na wielkiej planszy, charakterystyczne dla firmy elementy lub zdjęcia drzew w poszczególnych miesiącach roku),
- autorskie (popularne w małych przedsiębiorstwach, gdzie ilustracją są fotografie zrobione w pracy i przy pracy),
- artystyczne (często nie mające wiele wspólnego z profilem firmy i jej działalnością, ukazujące piękno: ciała, człowieka, natury lub przybliżające niektóre kategorie sztuki).

Oczywiście mówimy tu o kalendarzach ściennych. Kilka firm chcąc dotrzeć ze swoją marką do konsumentów, wybrało właśnie ten nietypowy w marketingu czysto pojęciowym kanał. I tak: Central European Distribution Corporation, czyli właściciel m.in. marki Bols wydał kalendarz z... kobietami i łódką (znamy ją z reklamy) w rolach głównych. Jest na co popatrzeć. I będzie co wypić, bo kalendarz dodawany będzie do wódek marki Bols o pojemności 0,7l. Tylko czy to aby dobry pomysł? Ktoś gotów pomyśleć, że najpierw trzeba wypić, potem wszystkie kobiety są piękne...

wtorek, 3 listopada 2009

poniedziałek, 26 października 2009

Redcomm. Kto to? Co to?


Agencja Reklamowa Redcomm podpisała umowę na kompleksową obsługę marketingową Urzędu Miasta Olsztyn. W ramach kontraktu, agencja będzie odpowiedzialna za przygotowanie całościowego systemu identyfikacji miejskiej oraz planowanie i realizację kampanii promocyjnej Olsztyna.

Co to za firma? A firma to dość znana na rynku reklamowo-marketingowym. Wśród klientów posiada m.in.: Telekomunikację Polską, Auchan, Storck i Luksusową. Wierzyć trzeba, że reklamowa obsługa stolicy Warmii i Mazur też będzie luksusowa. Przeglądając portfolio firmy nie ma jednak za bardzo czym się zachwycić. Największy event? Konferencja TP z udziałem Leo Beenhakkera i otwarcie Centrum Handlowego Arkadia w Warszawie. Agencja nie ma więc nic szczególnego, czym mogłaby się pochwalić.

Pozostaje tylko wierzyć i mieć nadzieję, że wszystko PO zmianie składu Wydziału Promocji olsztyńskiego ratusza będzie i tak niezłe...

sobota, 24 października 2009

Medialny wizerunek Białegostoku



Wiemy już jaki był wizerunek medialny Olsztyna w 2008 roku, przyjrzyjmy się zatem wizerunkowi sąsiedniego miasta wojewódzkiego - Białemustokowi.

W jego przypadku, podobnie jak w przypadku Olsztyna, najwięcej informacji miało charakter sportowy. Klubem, o którym najczęściej pisano była pierwszoligowa Jagiellonia. Najwięcej medialnego szumu wiąże się jednak z Augustowem i Doliną Rospudy oraz strategią promocyjną stolicy województwa podlaskiego. O ile slogan "Wschodzący Białystok" nie budził negatywnych kontrowersji, o tyle promocyjny znak graficzny już tak. Internauci z całego kraju wskazywali, że jest on łudząco podobny (czytaj: splagiatowany) do starego znaku organizacji zrzeszającej mniejszości seksualne w Nowym Jorku. Medialna burza trwała dość długo: ekspertyzy, tłumaczenia wykonawcy (grupy Eskadra, która w 2009 roku dała się również we znaki mieszkańcom Olsztyna), spotkania samorządowców i internetowe dyskusje. Większość białostocczan (52%) w zleconym przez magistrat badaniu opowiedziało się za zmianą logo. W końcu uznano, że plagiatu nie ma.

Doniesienia medialne dotyczyły także:
- protestu skierowanego do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w sprawie ułatwień w wydawaniu wiz dla Białorusinów, którzy handlowali w mieście,
- strajku w podlaskich szpitalach i braku chętnych do nocnej opieki medycznej,
- inwestycji (Galerii Jagiellońskiej, której budową zainteresowana była Irlandzka Grupa Inwestycyjna oraz hali widowiskowo-sportowej za ponad 60 mln złotych),
- zawalenie się części Galerii Alfa (w marcu) i jej ponownym otwarciu (w październiku).

Wracając jeszcze do logo (które w ostatecznej wersji zostało okrojone o 1/4), jest podobne nie tylko do owej nowojorskiej organizacji, ale także do znaku Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni...



Pełny raport znajdziesz tutaj

piątek, 23 października 2009

Nowy cykl - Mistrzowskie reklamy

Chciałbym zaproponować nowy cykl na blogu - Mistrzowskie reklamy. Coraz częściej zdarza się bowiem marketingowcom, twórcom przekazów nas zaintrygować, zdumieć, zszokować. Czekam na przykłady - pozytywne, negatywne, dyskusyjne.

Dziś pierwszy przykład - kampania marki Luis Vuitton na rynek międzynarodowy, realizacja: Ogilvy Paris.

czwartek, 22 października 2009

Medialny wizerunek Olsztyna


Press Service Monitoring Mediów opracował analizę wizerunku Olsztyna za 2008 rok. Jaki jest, a właściwie jaki był?

Krótko mówiąc: sprzeczny. Choć firma wskazuje na duże "ambicje" Olsztyna do bycia medialnym liderem miast polskich, to informacje pojawiające się na jego temat nie zawsze należały do pochlebnych, pozytywnych i wspierających jego wizerunek. Wśród prasowych doniesień (publikowanych zarówno w prasie lokalnej jak i ogólnopolskiej), najwięcej było tych sportowych, a szczególnie piłkarskich. Jednym z najważniejszych medialnych wątków okazała się również sprawa Krzysztofa Olewnika, tocząca się w Sadzie Okręgowym w Olsztynie oraz... jakżeby inaczej, seksafera w olsztyńskim ratuszu.

Wydarzenia sportowe zostawmy w spokoju, a przyjrzyjmy się kwestiom związanym z przestępstwami i polityką. W ubiegłym roku głośno było o Lidii Staroń, której zarzucano, że zarobiła kilkaset tysiecy złotych, bo ustawa w której powstaniu miała duży udział pozwoliła jej tanio wykupić lokal użytkowy. Niewątpliwym jednak "zwycięzcą" w tej kategorii jest były prezydent Olsztyna Czesław Jerzy Małkowski.

W mediach ogólnopolskich dużo było również rzecznika Prokuratury Okręgowej w Olsztynie Mieczysława Orzechowskiego - za sprawą śledztwa ws. zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Sporym "producentem" i "dostawcą" doniesień z Olsztyna i o Olsztynie był oczywiście Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. I tu ciekawostka - artykuły dotyczące tej placówki miały dwojaki charakter. Władze uczelni generowały treści dodatnie, studenci - zwykle ujemne. Ci drudzy najczęściej wypowiadali się w tonie "awaryjnego trybu podjęcia studiów w Olsztynie".

Najniższe pensje, najwięcej bezrobotnych, mała liczba budowanych mieszkań, wysokie ceny - na Warmii i Mazurach żyje się najgorzej! Tak grzmiał zeszłoroczny raport Głównego Urzędu Statystycznego. Do tego dochodziły komentarze o złej infrastrukturze, braku lotniska i kulturalnym zaścianku. Całkowicie dobijająca była informacja o tym, że w województwie warmińsko-mazurskim, mimo sąsiedztwa lasów i jezior, żyje się... najkrócej.

Jakiś plus? Owszem. Nagroda Polskiej Organizacji Turystycznej za najlepiej promujący się region... w Niemczech.

Pełny raport dostępny tutaj

piątek, 16 października 2009

Świętokrzyskie (o)czaruje turystów?



Słyszy się: "P....i jak w kieleckiem!" - to mało pochlebne dla tego regionu. Hasło "Świętokrzyskie czaruje" ma zbudować nowe skojarzenia z Kielcami, te pozytywne. Zasadzające się na mnogości zabytków, licznych tajemnic i... latających czarownic? Może czarodziejek, bo te panie z billboardów nie mają zadatków na czarownice.

Agencja Blue Grass z Poznania, która wygrała przetarg Regionalnej Organizacji Turystycznej Województwa Świętokrzyskiego zrealizowała kampanię pod hasłem "Świętkorzyskie czaruje. Poleć na weekend" (kolejny raz kłania się dwuznaczna gra słowem, która ostatnio w promocji robi największą furorę: poleć - rekomenduj, poleć - jak czarownice).

Kampania ruszyła 1 lipca i była zauważalna w miastach regionów ościennych. Szkoda, warto było ruszyć w Polskę. Billboardy nie należały do najlepszych - chaos i przesyt obrazów na nich sprawiły, że były one mało czytelne. Zbyt dużo było na nich czarującego czy też czarownicowego dymu a zbyt mało jasnej, przejrzystej grafiki miejsca. Za to film promocyjny... drodzy Panie i Panowie. Zawsze jest się do czego przyczepić, także w tym przypadku, ale także i w tym przypadku, zdecydowanie więcej jest tych pozytywnych "czepnięć" niż negatywnych.



Film zrealizowany z rozmachem, dynamicznym montażem i intrygującą muzyką. Może i wygląda jak trailer jakiegoś filmu przygodowego lub thrillera (trailer thrillera, też dobre...), ale nie można zaprzeczyć, że jest interesujący i dobrze zrealizowany. Poza tym Blue Grass tłumaczyło spot tak: "mieliśmy wymóg, by reklamy graficzne kojarzyły się trochę z reklamą filmowego hitu, a nie reklamą kolejnego produktu, bo te już nudzą się odbiorcom". I mają rację. Oglądałem to jak zapowiedź najnowszego kinowego obrazu.

Województwo Świętkorzyskie, które chciało przede wszystkim przyciągnąć do siebie na weekend rodziny, starało się pokazać w promocji to, co ma najcenniejszego. W warunkach przetargu był zapis o koniecznym wykorzystaniu wizerunku Baby Jagi. Jak żyję na tym świecie kilkadziesiąt lat, tak - przyznaję się - nie wiedziałem, że owa baba pochodzi z kielecczyzny! A więc to Łysa Góra, sabat itp. Większe dzieci tajemnica i mrok na pewno przyciągną, ale co z tymi mniejszymi? Może do towarzystwa Babie Jadze dać Wesołego Diabła? Choć ten to był nad wyraz szkaradny!

niedziela, 11 października 2009

Kto zagra w filmie?


Promocja rzecz ważna, więc ważne jest także jej zdywersyfikowanie. Nie wystarcza już opieranie się li tylko na billboardach, spotach telewizyjnych i radiowych, gadżetach i eventach. Inwestuje się także w... film. Tak! Bo to bardzo dobry pomysł związać fabułę z konkretnym miejscem. Akcja zawsze się gdzieś rozgrywa, a jeśli zamiast anonimowej ulicy może to być np. ulica Jagiellońska w Olsztynie, to czemu nie!

Polskie miasta stworzyły specjalne budżety filmowe. W sumie - ok. 10 mln złotych. Jak to ma działać? Ano ma to zachęcić reżyserów, którzy przymierzają się do realizacji scenariusza lub scenarzystów, którzy jeszcze je tworzą.

Za pieniądze wspomagające produkcję filmu realizatorzy muszą spełnić tylko jeden warunek: odpowiednio atrakcyjnie pokazać sponsora w swojej produkcji. Czysty product placement, z tym, że w ujęciu marketingu miejsca. I tak: serial "Tancerze" (abstrahuję od poziomu estetyki filmu) promuje wrocławski rynek, plac Solny i mosty na Odrze. Tak samo było z serialem "Pierwsza miłość". Za taką promocję władze stolicy Dolnego Śląska zapłaciły producentom serialu ok. 500 tys. zł.

Pisałem już kiedyś, że Olsztyn też powinien zaistnieć w środkach masowego przekazu, także w kinach. Świetną okazją do tego był film "Kochaj i Tańcz" (znów pomiojam jakość filmu), ale na pewno podobne szanse jeszcze się pojawią. Trzeba tylko umiejętnie zainspirować reżyserów i studia filmowe. Może wtedy olsztyńskie ulice będą kojarzone także z innymi produkcjami, niż tylko "Stawka większa niż życie'.

piątek, 2 października 2009

Czy Olsztyn na tym skorzysta?


Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych ma pulę 86 mln zł unijnych pieniędzy na promocję gospodarczą pięciu województw Polski Wschodniej. W tym warmińsko-mazurskiego. Środki mają być wydane do końca 2015 roku.

"Rozwój Polski Wchodniej" to jedno ze sztandarowych przedsięwzięć unijnych planowanych do realizacji w naszym kraju. Celem jest zachęcenie inwestorów do lokacji swoich kapitałów we wschodnich rejonach Polski i zakończenie stereotypowego kojarzenia tych województw z tzw. "Polską B".

Podniesienie atrakcyjności inwestycyjnej ma się dokonać poprzez promocję medialną regionu i szeroką kampanię informacyjną skierowaną zarówno do zagranicznych jak i krajowych przedsiębiorców. W dalszej perspektywnie skutkować to miałoby stworzeniem nowych miejsc pracy w województwach wschodnich, zredukowanie migracji zarobkowej z tych rejonów oraz wzrost eksportu produkowanych tam towarów.

Swój udział w programie mieć będzie także Internet - ma bowiem zostać stworzony internetowy serwis Polski Wschodniej, który miałby być swego rodzaju platformą wymiany idei i doświadczeń.

Mam nadzieję, że Warmia i Mazury swoją szansę wykorzystają i korzystając z programu zrzucą z siebie jarzmo regionu zacofanego i nieatrakcyjnego gospodarczo.

czwartek, 1 października 2009

Otwórz oczy!


...na antyreklamę swojego miasta! Taki tytuł nosi przedsięwzięcie Urzędu Miasta w Olsztynie, które ma zwrócić naszą i decydentów uwagę na nieestetyczność delikatnie mówiąc wielkich, ściennych reklam. Nasze (i nie tylko nasze) miasto jest "upstrzone" dużymi plandekami, wszędobylskimi billboardami, paskudnymi, porwanymi i odklejającymi się plakatami. Podczas akcji połączonej z koncertem olsztyńskich zespołów pokazana zostanie wizja Olsztyna bez reklam. Jak może wówczas wyglądać miasto? Ładnie? Przyjaźnie? Przejrzyście?

Gromy sypią się także na instalatorów wielkich ekranów reklamowych tzw. LED-ów. Kierowcy skarżą się, że dynamiczne i jaskrawe billboardy ledowe ich oślepiają, mieszkańcy miast, że szpecą im miejski krajobraz. I wszyscy mają rację. Bo kolejny raz Polacy pokazują, że nie liczy się dla nich estetyka (w braku której wychowywali się w czasach PRL-u), harmonia i umiarkowanie, tylko to, by mieć największą reklamę, w najlepszym miejscu, najbardziej widoczną (świetlistą) i najwięcej na niej zarabiać. Marzą mi się czasy demontażu ekranów (chociażby z budynków w okolicach ratusza w Olsztynie) i otwartej dyskusji nad sensem, a właściwie bezsensem istnienia takich form reklamy. Szczególnie w tak niewielkim mieście, jakim jest stolica Warmii i Mazur.

Miasta się urbanizują, betonują i odwracają od przyrody. Trzeba pamiętać, że warunki naturalne to coś, czego nie da się ot tak zbudować i stworzyć. Może więc nie szpecić naszych ulic wątpliwej urody i jakości reklamami, tylko (jeśli są niezbędne, a wszyscy się zgodzimy, że są) umiejętnie wkomponować je w otoczenie. Wyjdzie to na dobre nam, jak i reklamodawcom, którzy będą postrzegani jako wiedzący co to harmonia i dobry smak.

Przyjdźmy na koncert i zobaczmy, jak wyglądałby Olsztyn, gdybyśmy powyższe wzięli sobie do serca...

czwartek, 24 września 2009

Dobrze to Przemyśl!


Nazwy polskich miejscowości mają to do siebie, że... są swojskie. I w kilku przypadkach stosunkowo nietrudno wpaść na chwytliwe hasło kojarzące się z danym miastem. Tak było w przypadku Poznania ("Miasto Warte Poznania"). Tak może być także w przypadku położonego na wschodzie Polski Przemyśla.

Kilka wersji billboardów i kilka stylistyk - tak, by dotrzeć zarówno do starszej grupy docelowej jak i do młodych. Oto przykłady:
- "Weź to Przemyśl!"
- "Dobrze to Przemyśl!"
- "Przemyśl to!"
- "Lepiej to Przemyśl!".

W każdym z haseł można dowolnie wstawiać (lub nie) przecinki, co nie deprecjonuje go. Niestety trzeba stwierdzić, że nie pasuje ono do znaku promocyjnego miasta, które jest wizualizacją marki "Miasto turystyczne - Twierdza Przemyśl". Jest ono pozytywne, kolorwe, proste, dobrze komponujące się. Hasła możnaby jednak wykorzystać w komunikatach skierowanych do młodzieży. Przemyśl nie chce chyba bowiem kojarzyć się tylko i wyłącznie z wojakiem Szwejkiem.

Co do imprez to Przemyśl jest kolejnym przykładem "zaadoptowania" i zrealizowania kolejnej oryginalnej imprezy. Stał się stolicą... polskiej fajki! W czerwcu tego roku zrealizowano już IV edycję eventu, który promuje również ponad stuletnią tradycję przemyskiego rękodzielnictwa. Fajkarstwo rozpoczął w grodzie nad Sanem Czech Wincenty Svoboda. Wydano nawet specjalną grę planszową (w planach także komputerowa - to dobry pomysł, by dotrzeć do młodszych wiekiem turystów) pt. "Dobry Wojak Szwejk i wehikuł czasu Wincentego Swobody". Podobno niepoważna. Ale promocja tego ponad 65 tysięcznego miasteczka jest jak najbardziej na poważnie.

poniedziałek, 21 września 2009

Gorzów - Wart(a) zachodu



Jednym z większych miast, które nie posiada opracowanej strategii promocyjnej jest Gorzów (chyba już nie Wielkopolski, bo wcale w Wielkopolsce nie leży, prędzej Lubuski). Gorzów, który swego czasu w ciągu dwóch lat nazwę zmianiał trzykrotnie (Z Kobylagóra na Gorzów nad Wartą a potem na Wielkopolski) rozpisał przetarg, a właściwie zaprosił firmy zajmujące się kreacją wizerunku i promocją marki, do opracowania strategii promocyjnej.

W okolicznych miastach (m.in. Wrocławiu, Zielonej Górze, Poznaniu, Kaliszu) przeprowadzono badania mające na celu wskazanie dobrych i złych skojarzeń z Gorzowem. Bo miasto to, w ocenie nawet swoich mieszkańców, niczym się nie wyróżnia. A jeśli już mieliby coś wskazać, to... tradycje żużlowe. Skojarzenie to ryzykowne choć rzeczywiście poparte historią, ale sport lubi być nieprzewidywalny, i jeśliby - czego nie życzę - gorzowska drużyna spadła z najlepszej ligi, nie byłoby to już zapewne tak miłe skojarzenie.

Owe konsultacje rozpisane przez ratusz wygrało konsorcjum spółek Brand Nature Access, Corporate Profiles Consulting i Profile. Za kwotę ponad 310 tys zł. zaoferowało opracowanie długoterminowej strategii zarządzania marką Gorzów Wielkopolski oraz skatalogowanie systemu identyfikacji wizualnej marki wraz z zasadami ich wdrażania. Nic jeszcze nie wiadomo, prace podobno trwają, ale wszyscy wokół (jak to bardzo często bywa) narzekają. Nie lepiej jest w naszym Olsztynie.

Goryczy sprawie dodaje fakt hucznie zapowiadanego i w ostatniej chwili odwołanego koncertu znanego amerykańskiego rapera 50 Centa. Miasto rzeczywiście nie posiada pomysłu jak się wypromować, jak wydać skromne (bo naprawdę skromne) pieniądze przeznaczone na ten cel. Ale od tego są agencje, które podobno przygotowując ankietę postrzegania Gorzowa, przepytali... 80 osób za co skasowali 30 tys. złotych.

Kolejny raz sprawdza się przekonanie, że najlepsze pomysły rodzą się w zwykłych warunkach. Nikt nie zapytal mieszkańców, nikt nie zadał sobie trudu kilkukrotnych spacerów po Gorzowie... można było (choć nadal można) wzorem Radomia ustawić na ulicy specjalną "szafę wniosków" i wydłubać ze spostrzeżeń gorzowian coś fajnego.

Ja proponuję hasła: "Gorzów - Wart(a) zachodu", "Gorzów - z Warty i gotowy", "Każda chwila Warta Gorzowa", "Gorzów - bo warto żyć nad Wartą". Zbyt oryginalne może nie jest, ale Poznań nie jest już "wart Poznania", a "Wschodzący Białystok" przyjął się bardzo dobrze. Gdyby jeszcze nazwa miasta w mianowniku była rodzaju żeńskiego, byłoby pięknie. A dotychczasowe plakaty "Ziemia obiecana" i "Obietnica nowej ziemi" są po prostu nie na miejscu. Radzę zdjąć.

piątek, 18 września 2009

Lublin nie sprowokował Warszawy


Czerwcowa kampania Lublina, promująca studiowanie w tym grodzie nad Bystrzycą, była rzuceniem rękawicy, prztyczkiem w nos, zrobieniem "tere fere" Warszawie. Lublin wykorzystał to, czego... nie ma - hałas, korki, powszechna drożyzna i wyścig szczurów. To wszystko znajdziemy w stolicy, a więc: co lepsze? Spokój psychiczny i zdrowie fizyczne? Czy wieczny pośpiech i wszechogarniający stres?

Autorzy kampanii sprytnie nie użyli w spocie promocyjnym nazwy "Warszawa" ("Marian studiuje w Zwykłym Mieście/Drogim Mieście), ale i tak pojawiają się w nim najbardziej charakterystyczne dla polskiej stolicy elementy: Pałac Kultury i Nauki oraz stacja metra.



Zabawny spot pokazujący różne możliwości przeżycia czasów studenckich wykorzystuje odważnie braki tego, do czego inni wszyscy dążą. Większość miast chce być metropoliami, wielkimi aglomeracjami, pełnymi "szklanych domów" cities. Lublin nie jest wielkim miastem (mimo, iż nie jest też mały) i potrafił zrobić z tego swój atut.

Wywołana niejako do tablicy Warszawa nie pokusiła się o kontrofensywę, tłumacząc to tym, że i tak studiuje w niej najwięcej młodych ludzi. Może i tak. Ale kto wie jak wypadliby w badaniu stanu swojej psychiki, społeczej przydatności i wiary w dobrą przyszłość...

Brawo dla Lublina

czwartek, 17 września 2009

Sieradz - Open Hair City



Gdzie jest Open'er? W Gdyni. A jakże. A Open Hair? Czyli wielkie miejskie, amatorskie strzyżenie? W Sieradzu! To właśnie tam odbyła się niezwykła zabawa miejska, która skupiła wszystkich chcących spróbować swoich sił w mniej lub bardziej nietypowym fryzjerstwie.

W ramach imprezy, która jest wynikiem pracy agencji Metamorphosis Brand Communication nad strategią promocyjną Sieradza, odbyły się:
- pokazy kosmetyczne i fryzjerskie,
- półfinał konkursu Miss Polski,
- spektakularne bicie rekordu świata w ilości osób poddawanych jednoczesnej stylizacji fryzur w przestrzeni miasta,
- projekcje kinowe i koncerty muzyczne z udziałem zagranicznych artystów.

Brawo, brawo, świetny pomysł na to, jak z samych mieszkańców, tożsamości i historii tego przecież niewielkiego miasta można uczynić skuteczną, ciekawą i oryginalną markę turystyczną. Na festiwal przybyli liczni "celebrities". Jednym słowem - chwyciło.

Olsztyn też tak może! Mamy w mieście wybitnych, utalentowanych i nagradzanych fryzjerów. Ale żeby jednak być oryginalnym, warto pokusić się o realizację pomysłu nowego dyrektora Wydziału Kultury, Promocji i Turystyki UM Macieja Rytczaka - otwarte mistrzostwa w strzyżeniu żywopłotów. Trzeba tylko te żywopłoty mieć... albo przywieźć :)

A może zawody w dawnych, dziecinnych zabawach? Pchełki? Zośka? Bierki? Przeciąganie liny? Może nawet struny ;-)

Jedna tylko uwaga: czy nie uważacie, że logo Open Hair Festival przypomina osławione już logo organizacji mniejszości seksualnych z Nowego Jorku, które było też bardzo podobne do logo Białegostoku...?

Olsztynianin i włocławianie okradli wykop.pl


Wielkopolska policja namierzyła i zatrzymała siedmiu hakerów, którzy kilka tygodni temu wykradli dane ponad 100 tys. użytkowników popularnego serwisu wykop.pl.

- Główna trójka podejrzanych, odpowiedzialna za włamanie, to osiemnastolatek z Olsztyna i dwóch piętnastolatków z Włocławka i Braniewa. Pozostałe osoby zamieszane w sprawę to mieszkańcy Bielska Białej, Braniewa i Poznania - powiedział Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.

Źródło: Radio Zet

Więcej: tutaj

wtorek, 15 września 2009

Zielona fala



...rzeczywiście jest! Odczuwa się ją! Co takiego? Zieloną falę na ulicach Olsztyna. Jadąc przez miasto od strony Kortowa nie zatrzymałem się na żadnym z 7 skrzyżowań! Dopiero przy Teatrze im. S. Jaracza natknąłem się na "czerwone". No no, brawo dla realizatorów, zapewne oszczędzili wielu nerwów kierowcom :-)

niedziela, 17 maja 2009

Właściwie bez tytułu


...bo nie wiem, co powiedzieć. Przeczytałem tekst Katarzyny Jaklewicz (Wysokie Obcasy, nr 17/25.04.2009) pt. "Księżna Diana z drugiego końca drabiny społecznej". Opowiada w nim o Jade Goody, gwieździe angielskiego "Big Brothera", wielkiej imprezowiczce, ignorantce, asystetce dentysty i szarej mieszkance londyńskiego Bermondsey, córce narkomanki, wreszcie milionerce. Jej historia to scenariusz nafilm, który - z dużą, bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa - wkrótce powstanie.

Jade zmarła 22 marca 2009 roku. Miesiąc po swoim głośnym ślubie z eks-modelem Jackiem Tweedem. W świetle fleszów, w obiektywach kamer transmitujących to wielkie wydarzenie towarzyskie w telewizji szła w przerażająco drogiej sukni slubnej (darowanej jej przez Mohammeda al fayeda, właściciela Harrodsa), bez welonu, bez włosów, z chwałą godną kobiety sukcesu, uwielbianej przez tłumy.

Najpierw nienawidzona, później wyśmiewania, by na końcu stać się symbolem walki o zrealizowane marzenia, symbolem profilaktycznych badań na raka. Wielka Brytania ją pokochała - za to, że okazała się bardziej ludzka niż wszyscy, którzy tylko tak o sobie mówią. Ksiądz udzielający jej ślubu po śmierci Jade nazwie ją "świętą" i "księżniczką". Sprzedała prawa do transmisji swojego ślubu za ogromne pieniądze. Dlaczego? Jak powiedziała: "Być może zarobię na chorobie tyle, żeby chłopcy (miała dwóch synów) mogli chodzić do prywatnych szkół przynajmniej do 18. roku życia".

Udało jej się. Dzieciom zostawiła fortunę, sobie zapewniła nieśmiertelną legendę.

Rasizm czy redukcja bezrobocia?


Stalowa Wola wraca do ekstraklasy koszykarzy. Po 11 latach. I na tym można byłoby zakończyć przekazywanie informacji o tym wydarzeniu, gdyby nie to, że prezydent tego miasta, Andrzej Szlęzak zamiast się cieszyć, pogroził palcem klubowi: "Nie dam ani złotówki na zespół, w którym nie będą grać tylko Polacy".

Z tekstu Marcina Kobiałki i Łukasza Ceglińskiego (gazeta Wyborcza) dowiadujemy się, że radni zarzucają prezydentowi Stalowej Woli rasizm, prezes PZKosz. chwali za starania o ograniczenie bezrobocia wśród Polaków, a właściwie polskich koszykarzy. Kibice pukają się w czoło mówiąc, że z samymi rodakami Stal (nazwa klubu) długo w gronie najlepszych nie będzie gościć.

Ale czy stanowiska pana Szlęzaka naprawdę nie można zrozumieć? Przecież chce tylko, by drużyna, którą będzie sponsorował składała się tylko i wyłącznie z Polaków. Powinno się go za to chwalić. Przecież nie nazwał nikogo "czarnuchem" ani "białasem". Ba, powiedział nawet: "Nie mam nic do czarnych, żółtych czy fioletowych. Jeżeli ktoś myśli, że jestem rasistą, to jest najzwyczajniej głupi".

Nie można twierdzić, że 100% polska drużyna będzie chłopcem do bicia w lidze koszykówki. Jakież byłoby zdziwienie wszystkich pesymistów, gdyby radziła sobie dzielnie i pokrzyżowała plany "wielkim" tego sportu.

Klebark wie, co to znaczy promocja


Promocja regionu rzecz jasna. Własnego. Chociażby małomiasteczkowego czy nawet wiejskiego. Mieszkancy Klebarka Wielkiego i innych okolicznych miejscowości zorganizowali konkurs na własna pocztówkę. Do zabawy (bo nie ma wątpliwości, że to także świetna zabawa) pomysłodawca konkursu - Stowarzyszenie Przyjaciół Klebarka Wielkiego "Nasza wieś" zainspirowali wszystkich. I bardzo dobrze. Takie działania socjalizują i solidaryzują mieszkańców. A kto powiedział, że reklamę robią tylko duże miasta i wielkie regiony? Nikt. Bo to nieprawda.

Taka inicjatywa zasługuje na poparcie, przyklaśnięcie i jeszcze wsparcie. Zabiorę się więc do przejrzenia swojej fototeki. Kto chętny niech się spieszy! Termin nadsyłania prac na adres konkurs@klebark.pl mija 21 maja! Regulamin znajdziecie tutaj.

Polecam tekst Kasi Janków-Mazurkiewicz w "Naszym Olsztyniaku" Polowanie na pocztówkę

niedziela, 10 maja 2009

Cud nad Wisłą. A cud? Prysnął...


Całkiem niedawno konkurs na hasło promocyjne rozpisał Kazimierz Dolny nad Wisłą. Wyjatkowo urokliwe miasteczko, mekka wielu artystów i poetów, choćby Marii Kuncewiczówny, która pozostała w tym mieście na wieki. Konkurs trwał do 20 kwietnia, był otwarty i poelgał na: zaprojetkowaniu logo promocyjnego oraz wymyśleniu promocyjnego hasła.
Wyniki ogłoszono 2 maja. "Kazimierz Dolny. Cud nad Wisłą". Na takie hasło wpadło dwóch panów, którzy stali się podwójnymi laureatami konkursu. Pryznać trzeba, że hasło w 100% oddaje charakter Kazimierza, jego osobliwość i klimat. Z drugiej strony, użycie do celów czysto marketingowych nazwy historycznej gdzieś tam zgrzyta. A już najbardziej zgrzyta to, że pół roku temu identyczne hasło reklamowe wybrał dla siebie Sandomierz...
Co na to Kazimierz?

piątek, 8 maja 2009

Czoła chylić trzeba


W czasach, gdy większość młodych ludzi żyje we własnym świecie skutecznie izolując się od tego rzeczywistego słuchawkami w uszach, kiedy ciągle słyszy się o młodzieży, która uprawiając zwykłe łobuzerstwo przegrywa swoją szansę na siebie, kiedy ich wolny czas wypełnia homogenizowana mieszanka gier komputerowych, lansowania się, szpanerstwa i egocentrycznej egzystencji... (wystarczy)... pojawiają się pojedyncze, czasem większe liczebnie jutrzenki nadziei.

Uwielbiam ludzi, którym się chce... tak, którym się chce coś robić, wypełniać swój czas czymś innym niż wenezuelskie telenowele i wychylanie browara co wieczór. Wybrałem się na spektakl dyplomowy słuchaczy Studium Aktorskiego im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie pt. "Ożenek".

Kameralna sala, scena bliska aktorom, atmosfera bardziej nieformalna. I wspaniali młodzi ludzie. Nie znam nikogo z nich osobiście, ale słuchałem ich jakby byli najbliższymi mi osobami, które chcą opowiedzieć historię Agafii Tichonownej i Iwana Kuźmicza.

Reżyser Maciej Mydlak umiejętnie dostosował sztukę do charakteru, usposobienia i żywiołowości aktorów. Takie zaangażowanie i precyzja dobrze wróży im na przyszłośc... Sam o przedstawieniu mówi:
- Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, czy to Gogol zrobiony klasycznie, odpowiedziałbym "nie". Gdyby mnie zapytano, czy to wersja współczesna, zaprzeczyłbym dwukrotnie. Gdyby nie było rewolucji październikowej, Rosja wyglądałaby tak jak na naszej scenie.

Kto wie, może właśnie u Sewruka narodziły się nowe, wielkie aktorskie talenty? A nawet jeśli nie, jeśli któreś z nich postanowi zrezygnować z ubierania się w cudze historie to mam pewność, że nie zasilą szeregów tych z początku postu. Dadzą początek czemuś nowemu. Nowemu "ja".

Chwalę grę aktorską całej dziewiątki. Powodzenia. I nie martwcie się, że nie pozwolili Wam pokazac się na XXVII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Zazdroszczę.

Występują:
Paulina Fonferek /Studium Aktorskie/ - Fiokła Iwanowna
Agnieszka Giza /Studium Aktorskie/ - Duniasza
Aleksandra Kolan /Studium Aktorskie/ - Arina Pantielejmonowna
Agata Świerczyńska /Studium Aktorskie/ - Fiokła Iwanowna
Magdalena Żelazkiewicz /Studium Aktorskie/ - Agafia Tichonowna
Piotr Feliś /Studium Aktorskie/ - Koczkariow
Leszek Spychała /Studium Aktorskie/ - Podkolesin
Mateusz Wądrzyk /Studium Aktorskie/ - Żewakin
Michał Wulczyński /Studium Aktorskie/ - Anuczkin
Grzegorz Jurkiewicz - Jajecznica

wtorek, 5 maja 2009

sobota, 2 maja 2009

Flaga nowej Unii

Siedem lat temu brytyjski dziennik The Guardian zorganizował dla swoich czytelników i internautów konkurs. Z okazji rozszerzenia Unii Europejskiej o kilka nowych krajów, poprosił ich, by zaprojektowali nową flagę Wspólnoty - należało do niej już bowiem więcej niż 12 państw, które symbolizują gwiazdki na niebieskiej fladze. Niektóre projekty warte są przypomnienia:


(Rem Koolhaas)


(Toby Slater - obraz unijnej biurokracji)


(Ben Somasundram - wszystkie narody są równe i łączą się ze sobą)


(Carolin Hinne - im więcej państw w Unii, tym większa radość)

Kraina wojowników - kraina koszykarzy ?

"Kiedyś ta ziemia była świadkiem wielkiej bitwy... bitwy, w której spotkali się giganci, by poddać się próbie i wyłonić największego spośród nich..."

To nie żaden komiks, żaden zwiastun filmu science-fiction, żadnej książki Stanisława Lema... to o Polsce. A dokładniej o roku 1963. Wtedy to nasz kraj był gospodarzem Mistrzostw Europy w Koszykówce mężczyzn. Po 46 latach znów Polska gościć będzie najlepszych koszykarzy Europy.

Wirtualna Polska, która została sponsorem i patronem medialnym tej imprezy rozpoczęła szeroką kampanię promującą te zawody. Ruszyła już specjalna strona, wybory maskotki mistrzostw oraz odliczanie do rozpoczęcia rozgrywek. Moją uwagę przykuł film promujący Eurobasket Poland 2009. Zaczyna się tak, jakby naprawdę zajawiał jakieś niecodzienne, niepowtarzalne, podniosłe i wyjątkowo zapierające dech w piersiach wydarzenie. Albo film s-f. Zresztą zobaczcie sami...

środa, 29 kwietnia 2009

Wideoklipowy majstersztyk - Svetlana Loboda (Ukraina)

Nazywają ją podobno polską Dodą. Tyle, że teledyski ma o niebo lepsze...

Ocenę pozostawiam wam.

środa, 22 kwietnia 2009

Słodkiego lenistwa cd

Eh, ehh, urlop urlopem, ale zobowiązania przedurlopowe trzeba wypełnić. Właśnie wróciłem z rozmowy z panem z Krajowej Izby Rozliczeniowej. Makabra: godz. 9:00 a w pobliżu budynku NBP nie ma wolnego miejsca parkingowego... korki też już były spore... Olsztyn mnie zadziwia. Negatywnie.

Dziś tzw. imieniny, więc w ramach prezentu pozwolę sobie już skończyć i poślę się na zieloną trawkę ;-)

Pozdrawiam pracujących

wtorek, 21 kwietnia 2009

Przestrzeń żałości

"Olsztyn - przestrzeń radości" - hasło cudownie wymyślone przez krakowską grupę Eskadra. Eskadrę odgrzewanych kotletów, co to nie spodobały się innym, nieco bystrzejszym klientom.  A tu proszę - kolejny argument na to, że w Olsztynie jakiejkolwiek przestrzeni radości nie ma...

Firma On Board PR opublikowała raport City Brands (oceniający siłę i skuteczność marek marketingu miejsc). Warszawa (73%), Wrocław (42%) i Kraków(38%)  mają najlepszą opinię jako miejsca budowy swojej kariery zawodowej. Na łamach Marketingu przy Kawie Małgorzata Czerepak słusznie podkreślą, że "wszystko zależy od strategii, której przygotowanie jest dużo ważniejsze niż np. graficzny projekt plakatu." W zestawieniu nie podano (całkiem prawdopodobne że w ogóle go nie ma) Olsztyna.

City Brands pokazało także 10 miast, które są najlepiej postrzegane przez badanych: z najlepszą komunikacją, zielenią, atrakcyjną ofertą kulturalno-rozrywkową. W tym głosowaniu zwyciężyły: Kraków (47%), Gdańsk (34%) i Wrocław (31%).

W kategorii atrakcyjności turystycznej zdecydowanie wygrywa Kraków (72% wskazań), Gdańsk (51%), Wrocław (28%) i Warszawa (27%). Spośród największych miast, najmniej atrakcyjne turystycznie są wg Polaków Bydgoszcz i Łódź.

Tomasz Dembiński z agencji reklamowej San Markos mówi słowa, które powinni czytać aż do skutku odpowiedzialni za promocję także naszego miasta: - Kampanie reklamowe wielu miast bywają nieprzemyślane. Ogólne hasła w rodzaju 'zachwyć się' albo 'przyjedź koniecznie' po prostu nikogo nie przekonują. Mówmy o konkretnych korzyściach albo wyróżnikach, które są istotne dla pracowników, turystów czy inwestorów.

I pytanie do eskadrowiczów: to skąd wam się wzięła ta radość? 

niedziela, 19 kwietnia 2009

Czerwony Smok

Retyyyyy, jak tu pięknie!!! Przepraszam olsztynian, kolezanki i kolegów z pracy oraz pracodawcę, ale chyba się tu przeprowadzę...
Wypiliśmy dzisiaj piwko w pubie, w którym jest chyba największy wybór piw - i to zadnych znanych marek - wręcz przeciwnie - regionalne, pierwszy raz widziane i pierwszy raz smakowane browary. Skusiliśmy się na "Czerwonego Smoka" - dobre, choć ciemne, a ciemnych z reguły nie lubie;-) Śliwkowego jednak nie było... buuu.
Obiecuję sobie, ze nastepnym razem przyjadę już tutaj na stałe...

Gdynia - tradycyjnie nowoczesna


Prawda, że dobre hasło reklamowe? Proste, zapamiętywalne, skuteczne, a co najważniejsze, prawdziwe. Gdynia to jedno z miast, które świetnie wykorzystało możliwości (btw - inne hasło tego miasta: "Gdynia - morze możliwości" też dobre)jakie niosło ze sobą pojawienie się na szerszą skalę i rozwój profesjonalnego marketingu terytorialnego (field marketing).

Nie trzeba naginać rzeczywistości (jak w przpadku przykładum nad który nadal ubolewam i zapewne jeszcze długo będę - "Olsztyn - przestrzeń radości" - pasuje do tego miasta jak do koziej d... trąba), nie trzeba ciężkich finansowo nakładów ani na siłę uzasadnianych pomysłówm by się dobrze, a co najważniejsze w tym wszystkim czym jedt marketing, skutecznie wypromować. Niestety, niektórzy nadal są i pewnie przez długi czas jeszcze będą sto lat za średniowiecznymi ... wiadomo za kim:-]

W Olsztynie jest (o dziwo!) jeszcze grupa osób, którym się chce (patrz - np. Forum Rozwoju Olsztyna), jak chociażby jeszcze ja. Nikt ich/nas niestety nie słucha. Doświadczeni w obsadzaniu decydujących stołków ludzie (także Ci, związani z promocją miasta) barykadują drzwi swoich gabinetów, zatykają uszy stoperami, zamiast fachowej literatury czytujący Vivę i Życie na gorąco BOJA SIE chyba tego, że młodzi ich przegonią i wyprą. Warto jednak się zastanowić, co jest tzw. wyższym dobrem. Celem, do którego należy dążyć.

Ciekaw jestem, co musiałoby się stać, by ktoś wreszcie "podziękował" Eskadrze za misia yogi w baletkach i spróbował dowiedzieć się, co myślą o mieście jego mieszkańcy...

Autorka zdjęcia i źródło obserwacji: gdynianka Natalia Hatalska (hatalska.com).
P.S. Ale, ale... hasło "Morze możliwości" promuje Gdańsk:
Moim zdaniem, pasuje jednak do całego Trójmiasta ;-)

Morze możliwości

Pozdrawiam z Gdyni. Chyba odczarowałem to miasto, bo jest piękna pogoda, świeci słońce (dlaczego pisze się z malej? Przecież to planeta ;-P) i jest bezchmurnie. No, może trochę zimno, ale ta morska bryza orzeźwia:-)
Gdynia to młode i piękne miasto, zadbane, z morzem możliwości co do wolnego czasu. Teatr Muzyczny, Skwer Kościuszki, Teatr Miejski, Port Wojenny, Babie Doły (które w gruncie rzeczy są gdyńskimi górami) i ... woda, ta morska. Rzut mokrym beretem do Sopotu, centrum rozrywki i wszelakiej tolerancji, szybko i łatwo wydawanych grubych pieniędzy, spontanicznych imprez, ciekawych spotkań oryginalnych ludzi. Trzeba to przeżyć. Ja wczoraj przeżyłem. Z niemałym trudem ;-)
Blisko Gdańsk, szeroko oferujący obcowanie z kulturą, sztuką i rozrywkami bardziej duchowymi. To też świetne miejsce by coś zjeść, np. obowiązkową rybkę;-) W takim razie więc, do "zobaczenia" po obiedzie ;-)

sobota, 18 kwietnia 2009

Urlopujemyyyyyy!!!!

Tak, tak, wreszcie się udało, wreszcie mi się należy, wreszcie trochę odpocznę! Nazbierało się dni wolnych do wykorzystania, więc wykorzystać je trzeba. Zostawiam moje zwierzęta, moją edukację, moje moto i studenta... ale pozostawiam je w - niewątpliwie - dobrych rękach :-)

10 dni wolnego. Licząc skrupulatnie. Co ja będę robił przez ten czas? Ci, którzy mnie znają mówią, że zwariuję. Bo przecież jestem pracoholikiem, człowiekiem, co to nudzić się nie lubi. Ależ ja się nudzić nie będę - odwiedzę znajomych, pomyślę o tym, o czym na co dzień z powodu braku czasu myśleć nie daję rady, zajrzę do "moich" miejsc.

Trochę jestem w strachu - pani Basia dziś powiedziała, że w weekend naswet -5! I w ogóle nad morzem (które kocham) będzie zimno. I mokro prawdopodobnie. No tak... to już standard, że jak Smardz jedzie nad morze, to sztorm, burza i mróz gwarantowane. Serio! Nawet kiedy jadę tam w sierpniu...

Nie ma tak dobrze...

piątek, 17 kwietnia 2009

Oni zamknęli, ona spaliła

- Zamykamy. Proszę to usunąć - bezwzględna komenda. Tak pożegnaliśmy serwis mieszkaj.wm.pl. Nie spotkał się z zainteresowaniem internautów, choć, ja mam inną - jak zazwyczaj - na to teorię.

"Mama" serwisu, koleżanka redakcyjna ze smutkiem przyjęła wiadomość, o zakończeniu żywota jej "dziecka". Ale ostatecznego, decydującego i nieodwracalnego aktu dokonała sama. Spaliła swoje dziecko... 

ZOBACZ

Nerwica korkowa

(łac. allensteiner trafficus) - odmiana trafficus metropoliae - zespół chorobowy, występujący w jednym z polskich, niedużych miast - Olsztynie. Atakuje kierowców w godzinach: 7-9 i 14-18 (coraz częściej także i w innych porach dnia). Objawy: nerwowe uderzanie w kierownicę, zacikskanie zębów, epatowanie werbalnym (czasami także niewerbalnym) wulgaryzmem i lekkimi stanami depresyjnymi...
Mimo, iż cierpiący na tą przypadłość wiedzą co mogłoby być niezawodnym panaceum, odpowiednie urzędy z powodu swojej niewydolności i bałaganu decyzyjnego nie pomagają.

Ehh... wczoraj przeżyłem taki atak...

czwartek, 16 kwietnia 2009

Nic się nie stało

- Dzisiaj jestem pijana.
+ A co się stało?
- Nie, no nic...
+ No mów co jest!
+ Nic, prawie się zabiłam...

Rzeczywiście nic. Pogratulować czarnego humoru mojej gdyńskiej koleżance.
Po niedawnym przypadkowym usunięciu bardzo ważnych plików, roztrzepania ciąg dalszy - dokonałem makabrycznego odkrycia - znów coś "wywaliłem" do kosza. Trudno, mniej na pulpicie - mniej do zrobienia :-D

środa, 15 kwietnia 2009

Kobiety zabrały nam trampki

Skandal... skandal, skandal, skandal!

Całe miasto zjeździłem szukając zwykłych, najzwyklejszych w świecie (jak ja to mówię)... trampków. 

-Damskie? Ależ oczywiście, dwadzieścia pięć wzorów.

-Męskie? yyy. Nie ma.

Nie dość, że kobieca emancypacja zagarnia nam kolejne połacie naszej niezależnej męskiej przestrzeni, to jeszcze zabrała nam trampki... :-(

Wolności, Ty lud na barykady prowadź. 

P.S. Czy ktoś wie, gdzie w Olsztynie kupię czarne, sznurowane trampki?

I już...?

10:21i już ?! 

- I co, teraz kliknę i już będę miał bloga? - pytam zdziwiony szybkością kreacji wirtualnego pamiętnika koleżankę z redakcji.
- Nooooo! - odpowiada zdziwiona moim zdziwieniem.

Kilk, klik, trzy, cztery i... jest. No to teraz będę stukał w klawiaturę kilka tysięcy razy dziennie więcej. Merde...