piątek, 27 listopada 2009

Antypromocja olsztyńskiej uczelni


zdj: student.wm.pl

W społeczeństwie niż demograficzny, więc uczelnie wydają duże pieniądze na swoją promocję wśród maturzystów. Liczy się wszystko - ciekawa oferta edukacyjna, kadra pełna autorytetów różnych dziedzin, nowoczesna i dobrze wyposażona baza dydaktyczna oraz coś, co określa się mianem "przyjaznej uczelni".

Mijają czasy, kiedy studenci wszystkich niemal wydziałów skarżyli się na nieprzyjemne i nieżyczliwe "panie z dziekanatu". Uczelnie wzięły sobie to do serc, i realizowały nawet kursy z zakresu... obsługi klienta dla swoich pracowników administracyjnych. Dało to efekt, bo coraz rzadziej można usłyszeć o "wrednej jędzy" albo "głupiej zołzie".

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie zapomniał chyba o tym, że "jak Cię widzą, tak Cię piszą", i że o swój wizerunek trzeba dbać zawsze, nie tylko podczas akcji promocyjnych i kiedy "przyjedzie telewizja". W sieci pojawiło się bardzo ciekawe zdjęcie, które mnie rozbawiło do łez, a wielu być może poważnie zasmuciło. Oto traktor z przyczepą, na której... sterta prac dyplomowych absolwentów (tak myślę) tejże uczelni. Przykre...

Podobno to element przeniesienia części zajmujących półki wydziałów i dziekanatów prac do uniwersyteckiego archiwum. Ale dlaczego wybrano taką formę? Czy naprawdę nie dało się tego zrobić z szacunkiem dla bądź co bądź czyjejś pracy? Może i pośród tego stosu znajduje się i moja? Po co wymaga się pozostawienia jednego egzemplarza pracy dyplomowej na macierzystej uczelni, skoro potem traktowane są one jak wożone tym samym traktorem liście? Gdyby zapewne chodziło o mało popularne publikacje naukowe doktorów i profesorów, kadra byłaby oburzona a do transportu ich dzieł udałoby się znaleźć choćby dostawczy samochód. Dla absolwentów już niestety zabrakło kreatywności, ludzkiego podejścia do sprawy i poważnego traktowania ludzi, którzy spędzili na UWM-ie kilka lat.

I nie ma się co dziwić wizerunkowi olsztyńskiego uniwersytetu, jaki funkcjonuje w Polsce: Uniwersytet Wiejsko-Miejski, Wielkich-Marzeń i Wielkiego-Melanżu.

niedziela, 22 listopada 2009

Wódko pozwól... zrobić super klip

Product placement w filmach to już niemal standard. Codzienność nawet, bo nadeszły czasy kryzysu, który dosięgnął także branży filmowej. Nie inaczej jest w produkcji wideoklipów. Muzycy, chcąc przedłużyć żywotność swojego przeboju, nagrywają teledyski, które docierają do ich "klientów" dodatkowymi kanałami komunikacji, bo to nie tylko telewizja, ale także ekrany ustawione w klubach i punktach handlowych. Dzięki temu zwiększają się szanse na dłuższe funkcjonowanie piosenki wśród słuchaczy, na listach przebojów, a co za tym idzie, na większe zyski i popularność artysty.

Żeby jednak taki wideoklip zapadł w pamięć, i podniósł albo wyzwolił nowe wrażenia estetyczne po jego obejrzeniu, musi być bardzo dobry. Znakomity może niekoniecznie, bo bardzo często owe teledyski nie są popisem sztuki reżyserskiej. Są umiejętną kompilacją obrazu z dźwiękiem, przy wykorzystaniu nowoczesnych, czasami niestandardowych ujęć lub motywów. A na to potrzeba oczywiście pieniędzy. Z pomocą artystom i reżyserom ich wideoklipów przychodzi reklama, a konkretniej product placement. Dla marketingowców to kolejny, dobry, mało inwazyjny (choć jak się za moment będzie można przekonać - nie zawsze) kanał dotarcia do potencjalnego klienta, skojarzenie marki z pozytywnymi doznaniami, np. muzyką i radością, zasymilowanie jej z danym artystą na dłużej (to taka forma współczesnej, marketingowej symbiozy, gdzie dany wokalista/wokalistka staje się tzw/ ambasadorem marki).

Oglądając najnowszy klip Lady GaGi, kreującej się na niemałą skandalistkę Szwedki, przyznać trzeba, że product placement nabiera chyba wyrazu, obycia i dojrzałości. Jest o wiele lepszy (czytaj: lepiej wkomponowany) niż w klpie do utworu "Love Game". W teledysku do piosenki "Bad Romance" wódka Nemiroff pojawia się często (siedem razy), ale taktownie. Cały obraz jest świetnie wyreżyserowany, wartości produkcji dodają stroje, które podobno Lady GaGa zaprojektowała sama, a które wyglądają jak z XXII wieku albo z innej planety. Na takie wideoklipy w Polsce pewnie jeszcze poczekamy.

Nasuwają się jednak dwa pytania: czy producent ukraińskiej wódki Nemiroff będzie miał wymierne korzyści z tej inwestycji i czy doczekaliśmy czasów, kiedy wideoklipy będą po prostu reklamami wykorzystującymi najnowsze utwory muzyczne? Na pierwsze pytanie można spokojnie odpowiedzieć, że tak. Alkohol na pewno stanie się bardzej rozpoznawalny, bardziej pożądany (skoro leje się na stole szwedzkiej piosenkarki) a jego producent wykorzysta zgrabną Szwedkę w celach promocyjno-marketingowych Nemiroffa.

Poniżej krótka lista przykładów mniej lub bardziej nieudanego product placement w wideoklipach.



















piątek, 20 listopada 2009

Zrelaksuj się, oddychaj jak planeta

Połowa tlenu, którym oddychamy pochodzi z naszych oceanów. Tym inspirującym obrazem reżyserzy Greenpeace z Nowej Zelandii chcą nam uświadomić, jak piękne i pełne harmonii jest życie naszego globu. Usiądź wygodnie, weź głęboki oddech i posłuchaj jak planeta oddycha dla Ciebie.

źródło: gazeta.pl

wtorek, 10 listopada 2009

Marka obecna przez cały rok



Co zrobić, by dana marka była obecna w świadomości konsumenta przez cały rok, zamieszkała w jego otoczeniu, była świadomie (często także nieświadomie) przywoływana - nawet kilka razy dziennie? Wyprodukować... kalendarz!

Firmowe kalendarze otrzymujemy w pracy, od kontrahentów, klientów. Firmowe kalendarze można dostać także przy dokonanym zakupie jako gratis. Niektóre jednak, trzeba wręcz zdobywać. Wszystkim myślę znana jest historia kalendarza oponiarskiej firmy Pirelli. Nie ma bardziej znanego. Ukazujący się od 45 lat (z 10-letnią przerwą) zdążył zostać arcydziełem fotografii i poszukiwanym rarytasem. Dlatego, że nie każdy mógł go mieć. Rozdawany był tylko solidnym klientom. Zawartość też była "solidna".

W Polsce takiej marki nie wyrobił sobie raczej nikt. "Rynek" (bo większość z wydawnictw jest bezpłatna) kalendarzy firmowych podzielić można na trzy kategorie:

- zwykłe (ot, taki mały prezent dla pracowników - logo firmy na wielkiej planszy, charakterystyczne dla firmy elementy lub zdjęcia drzew w poszczególnych miesiącach roku),
- autorskie (popularne w małych przedsiębiorstwach, gdzie ilustracją są fotografie zrobione w pracy i przy pracy),
- artystyczne (często nie mające wiele wspólnego z profilem firmy i jej działalnością, ukazujące piękno: ciała, człowieka, natury lub przybliżające niektóre kategorie sztuki).

Oczywiście mówimy tu o kalendarzach ściennych. Kilka firm chcąc dotrzeć ze swoją marką do konsumentów, wybrało właśnie ten nietypowy w marketingu czysto pojęciowym kanał. I tak: Central European Distribution Corporation, czyli właściciel m.in. marki Bols wydał kalendarz z... kobietami i łódką (znamy ją z reklamy) w rolach głównych. Jest na co popatrzeć. I będzie co wypić, bo kalendarz dodawany będzie do wódek marki Bols o pojemności 0,7l. Tylko czy to aby dobry pomysł? Ktoś gotów pomyśleć, że najpierw trzeba wypić, potem wszystkie kobiety są piękne...

wtorek, 3 listopada 2009