piątek, 18 grudnia 2009

W co się bawić, w co się bawić? część I


Zaczynamy. Kilka rzuconych z głowy propozycji imprez, któe można z powodzeniem myślę zorganizować w Olsztynie. Propozycja numer 1:

- coś letniego, coś muzycznego: Festiwal w Sopocie nie jest już nazywany Interwizją, coraz mniej tam polskiej muzyki, formuła KFPP w Opolu też się zdewaluowała, a właściwie zreformowała w nieciekawą stronę... i chociaż Olsztyn nie ma (i to jest straszna bolączka...) miejsca koncertowego z prawdziwego zdarzenia (olsztyński amfiteatr nie byłby w stanie pomieścić uczestników wydarzenia muzycznego na ogólnopolską skalę), to można pokusić się o zorganizowanie czegoś właśnie na kształt Interwizji - czyli konkursu wykonawców muzyki polskiej. Nie pozwólmy zalać naszego kraju zagranicznymi produkcjami - u nas też jest mnóstwo ciekawych, utalentowanych i wartych uwagi zespołów czy wokalistów. Dajmy im szansę.

Co do formuły: mamy 16 wojwództw, na olsztyńskiej Interwizji występowaliby przedstawiciele każdego z nich. Najpierw odbywałyby się lokalne eliminacje (najlepszym wyjściem jest wejście we współpracę z Polskim Radiem, które w każdym z województw ma swój oddział - to oni zajęliby się wyselekjonowaniem reprezentanta/reprezentantów swojego regionu spośród wszystkich zgłoszonych) w poszególnych województwach, a w Olsztynie, na scenie Amfiteatru im. Czesława Niemena (bo nieprędko będzie jakaś alternatywa) wystąpiliby Ci najlepsi. Spośród nich oczywiście wybieranoby zwycięzców. Może udałoby się połączyć tą imprezę z krajowymi preselekcjami do konkursu Eurowizji...? Dziś są to widowiska telewizyjne, odbierające widzom możliwość interakcji i wykluczające wielką dozę emocji jaka pojawia się podczas takich konkursów prowadzonych na żywo, w plenerze.

Takiego konkursu, z takimi zasadami w Polsce nie ma. Byłaby więc szansa na wyróżnienie się w kraju - prawdopodobnie skuteczniejsze niż festiwal serów i latawców. W Olsztynie "odkrywalibyśmy" talenty polskiej muzyki, obiecujących artystów, którzy wybierani są przez nas, nie przez wywołujace zawsze wielkie kontrowersje jury. Nagrodą mogłaby być statuetka św. Jakuba (choć to zbyt banalne i kojarzące się z opolską Karolinką) lub złoty kormoran - w końcu to symbol Warmii i Mazur.

czwartek, 10 grudnia 2009

Imprezowy Olsztyn



Fatima - było i nima ;-) Olsztyn to przykład znakomicie wyrzucanych w błoto publicznych pieniędzy. Szczególnie w sferze reklamy i promocji miasta. Eskadra za grube setki tysięcy przygotowała o kant wiadomo czego potłuc strategię promocyjną wraz z logotypem miasta. Jej pracownicy, którzy są podobno elitą kreatywną naszego kraju wymyślili trzy "wielkie, huczne i przyciągające turystów nad Łynę" imprezy: przywitanie wiosny, festiwal serów i festiwal latawców. Większość olsztynian rwała sobie włosy z głowy i chwytała się za nie niedowierzając i załamując się tymi propozycjami. Nic dziwnego, losowo zapytanych 100 przechodniów z dużą dozą prawdopodobieństwa wymyśliłoby coś lepszego...

Ratuszowa ekipa promocyjna się zmieniła, zmieniły się też koncepcje. Maciej Rytczak, nowy szef Wydziału Kultury, Promocji i Turystyki UM w Olsztynie postawił na zieleń, ogród i ujednolicenie systemu identyfikacji wizualnej miasta. W 2009 roku odbyły się dwie z trzech zaproponowanych przez Eskadrę imprez (przeszły bez większego echa - pozytywnego, bo negatywne echo było spore...). Urzędnicy, którzy przyjęli strategię krakowian złożyli wniosek o unijne dofinansowanie organizacji wszystkich trzech imprez w 2010 roku. Pieniądze zostały przyznane. Jednak mimo początkowych zapewnień, że Olsztyn z dwojga złego woli wziąć 600 tys. złotych i zorganizować po raz drugi i ostatni niepopularne pomysły Eskadry, z dotacji zrezygnowano. W końcu tylko krowa nie zmienia zdania.

W propozycjach odpowiedzialnych (warto podkreślić to słowo) za promocję stolicy Warmii i Mazur urzędników ratusza na przyszły rok, znalazły się więc nowe/stare propozycje imprez, mających (ciągle przecież się to powtarza) przyciągnąć do miasta rzesze turystów i zrobić "duży hałas" o Olsztynie, który pójdzie w Polskę i świat:

- styczeń: Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (to nie pomysł urzędników tylko Jurka Owsiaka - dobrze, że miasto się w to włącza, ale marzy mi się coś przez duże "C" a nie jarmarczny festyn),
- luty: urodziny Kopernika (w szkole uczono mnie, że Mikołaj Kopernik urodził się w Toruniu... czyżby coś się zmieniło?),
- marzec: Wiosna zaczyna się w Olsztynie (zapowiadam kolejny niewypał - impreza plenerowa w marcu? Radzę ubrać się ciepło, fekwencji dużej, nawet średniej nie przewiduję),
- kwiecień: "Copa Copernicana" (bitwa Olsztyna i Torunia - w czasach budowania powszechnej zgody, współpracy i dialogu bitwa? Może poobrzucamy się przy okazji piernikami i zapiekankami?)
- maj: Kortowiada, pogrzeb Kopernika (brawo za zestawienie! Nie wiedziałem, że z pogrzebu można uczynić imprezę... szkoda, że Kopernik już nie żyje, z pewnością potańcowałby na swojej stypie),
- czerwiec: Skandia Maraton Lang Team (czyli Czesława Langa otarcie olsztyńskich łez po Tour de Pologne - o ile pamiętam, to w zeszłym roku po imprezie długo musieliśmy czekać na posprzątanie Lasu Miejskiego. No ale sport to zdrowie, może przeniesiemy akcję Sprzątanie Świata na czerwiec - dwa w jednym: ruch i porządek),
- lipiec: imprezy związane z 600-leciem bitwy pod Grunwaldem (z tej okazji w Olsztynie postawimy drogowskazy i wszyscy już będą wiedzieli "Którędy na Grunwald?"),
- sierpień: Festiwal: "Olsztyn. Naturalnie" (żebyście widzieli moje "łzy radości" kiedy dowiedziałem się o wyborach "Miss mokrEKO podkoszulka" - liczę na występ dziewcząt w opakowaniach recyklingowych, aluminium a może nawet w ściółce leśnej. Proponuję jeszcze konkurs poszukiwania najbardziej nieprzyjaznych turystom miejsc nad jeziorami),
- wrzesień: Bieg Jakubowy (pod hasłem przewodnim: "Kto szybciej do wyborczej urny"),
- październik: urodziny miasta (jeśli mają być takie, jak w tym roku, to z pewnością będą to najsmutniejsze urodziny w historii czegokolwiek),
- listopad: kwesta na rzecz starych cmentarzy (słuszna idea, popieram, tylko kto zajmie się restaurowaniem zapomnianych i zabytkowych grobów?),
- grudzień: II Warmiński Jarmark Świąteczny (zapewne ze sztucznym lodowiskiem i karuzelą, którą przejażdżka przy kilkustopniowym mrozie będzie nie lada wyzwaniem i atrakcją. Może udajmy, że zimy nie ma i zainstalujmy wielkie wesołe miasteczko?).

Jak widać pomysłów jest sporo, zaskoczeń jeszcze więcej, nie mówiąc już o komentarzach. Parafrazując słowa J. Stuhra "wymyślać każdy może" - w następnym wpisie przedstawię swoje propozycje. Jak szaleć, to szaleć :-]

środa, 2 grudnia 2009

Siła i bezsilność marki


Marka to zbiór cech mający na celu zbudowanie jednolitego wizerunku czegoś - produktu, miejsca, człowieka. Chodzi tu również o reputację, czyli zespół opinii na temat przedmiotu marki. Jeżeli jest ona dobra, trwała i z tradycją, marka osiągnąć może wysoką wartość. Jakie są (bo mimo licznych części wspólnych są) jednak różnice pomiędzy marketingiem terytorialnym a promocją produktu?

Marketing terytorialny boryka się z szeregiem problemów, których nie mają pracownicy agencji reklamowych i kreatywnych. Przede wszystkim ze społecznym odbiorem, który ostatnimi czasy stał się badziej krytykancki niż zazwyczaj. Musi zmagać się z możliwą "niestabilnością ideową" - strategie promocyjne miast, nie będące przyjętymi w drodze uchwał rad miasta mogą być po przegranych wyborach uznane za niechcianą i zbyt mocno kojarzącą się spuściznę poprzedników. Rodzi to chaos, niespójność i promocyjny bałagan, który na pewno miastu jako marce nie służy. Dochodzi jeszcze charakterystyczny dla mniejszych miejscowości i miejsc brak tzw. tożsamości w rozumieniu marketingowym. Brak unikalnych cech odróżniających miasto X od miasta Y, które ma podobną liczbę mieszkańców, podobne położenie, podobne sukcesy i porażki.

Marka to jak wspomniałem, w najpełniejszym ujęciu ciąg skojarzeń. Bo marka terytorialna osadzona jest zawsze w kontekście: kulturowym, przestrzennym, gospodarczym. Często staje się to przekleństwem miast, bardzo rzadko ich "błogosławieństwem". Agencje stają na głowie, by np. przekopując historię, analizując socjologiczny portret miasta wydobyć coś, co osadzi właściwie promowaną markę i przyciągnie do niej pozytywne skojarzenia. Miasto osadzone w wiecznym kontekście ma także mniejsze możliwości by bronić się przed negatywnymi komunikatami, przed niechwalebnymi wydarzeniami, przed tym, na co w istocie rzeczy miasto-jako władza nie ma wpływu. Tysiące codziennych zdarzeń generowanych bezwiednie wpływa na markę terytorialną. Tym trudniejsze jest więc stworzenie odpornego na nie wizerunku miasta. Do wyżej wymienionych trudności dodać jeszcze należy slogan, który musi być: prawdziwy, rzeczywisty (miasto to nie produkt, który możemy po jakimś czasie poddać relaunch-owi) i wyróżniajacy promowane miejsce. Prace nad nim, to jak wybór fryzury w salonie fryzjerskim - wybieramy tą, w której nam dobrze, ale nie każdą da się na naszej głowie wyczarować. Przesada grozi ośmieszeniem. Chyba, że zainwestujemy we wzmocnienie kontekstu, który powie innym, że nasza fryzura to nowa jakość.

wtorek, 1 grudnia 2009

I my kiedyś zrealizujemy takie marzenie...

Beyonce Knowles zaśpiewała specjalnie dla chorej dziewczynki swój przebój "Halo". I nasz olsztyński oddział gotów jest do spełniania takich próśb, więc - kochane dzieciaki - niech wyobraźnia nie krępuje Waszych marzeń :-)

[kiepska wersja, ale emocje pierwsza klasa]